Myślenie to jest mi dzisiaj bardzo bliskie, a jego początki wyniosłam z domu rodzinnego. Będąc dzieckiem obserwowłam dbałość o każdą “resztkę” i “końcówkę”, łatanie spodni, naprawianie rzeczy w miejsce ich wyrzucania, a w głowie mojej czaiła się zdradliwa myśl, że jak kiedyś będę “bogata”, to będę mogła zamiast tego z radością kupować nowe! Ha ha, widać na moim przykładzie, że o edukacji ekologicznej jeszcze ptaszki nie śpiewały – ani w szkole, ani w debacie publicznej/ powszechnej świadomości.

No dobrze, więc skąd takie zwyczaje wśród “zwykłych” ludzi? Najprawdopodobniej ze zwykłej oszczędności i rozsądnego gospodarowania dostępnymi zasobami. Jakby dać sobie czas na zastanowienie, to okazuje się, że odcięta końcówka sznurka makramowego nie straciła swej wartości, ani koloru, ani innych cech, które podobają nam się w całym motku. Owszem -zabraknie go na dużą formę -ale co z mniejszymi? Formy wielokolorowe? Proste warsztaty plastyczne z dziećmi? A szybkie zawiązanie worka, by sie z niego koraliki nie rozsypały? Tak kombinując możemy wymyślić zastosowanie dla co raz krótszych i krótszych kawałków sznurka. W ten sposób co raz więcej “resztek” z pracowni rękodzielniczej przestaje lądować w koszu na śmieci.

Idę tą drogą i jestem przekonana, że jeszcze wiele przede mną, szczególnie, że w każdym drobiazgu widzę tyle możliwości! Ostatnio posegregowałam czesankę wełnianą, która ostała się po sezonie warsztatowym/jarmarkowym: poukładałam kolorami, by była gotowa na następne spotkania z warsztatowiczami, a resztki – jak widać na zdjęciach – stają się „wełną wszystkich kolorów” – co z nich będzie? jeszcze nie wiem, ale w tej formie już jest przydatna m.in. do ficowania lub przędzenia.